poniedziałek, 5 maja 2014

Jestem mój Plasterku Radości, znów z Tobą jestem.

Hej.

Jest prawie 1 w nocy, nie mogę spać.
Za mną bardzo intensywny weekend.
Intensywny w poznawanie drugiego człowieka, z którym dzielę codzienność.

Codzienność dzielę z dwojgiem ludzi.
Prawie-mąż - wyjechał na cały weekend - i córka Julka - moja siedmiolatka.
Byłyśmy z Julią we dwie.

Udało mi się dotrzeć do prawdziwego kontaktu i spokoju.
Znalazłam przyczyny zachowań, których u mojego dziecka nie lubiłam i nie mogłam zrozumieć.

Mam najbardziej cierpliwe dziecko świata, bo przez długi czas potrafi zająć się sobą.
Nie przypuszczałam jednak, że doskwiera jej samotność, a o tym udało nam się porozmawiać w te dni.
Bardzo dużo czynności moja córka wykonuje sama, łącznie z zabawą.

Czasem dam się namówić na zabawę piłką, nie lubię natomiast gadania zwierzątkami.
Nie przepadam za grami planszowymi typu "chińczyk" - rzuć kostką, rusz się pionkiem.
Lubię gry, w których trzeba zastosować strategię, choć szachy są dla mnie chyba za trudne.
Takimi grami z kolei gardzi moja córka. Na szczęście ma dobre pomysły.

Wymyśliła, że jednego dnia ona wymyśla zabawę i się bawimy, a drugiego dnia ja wymyślam, trzeciego dnia ona i tak dalej, na zmianę. Dobry pomysł, nie?

Dziś przy kolacji rozmawiałyśmy o wieży (telewizyjnej?), którą widzimy z okna.
Zapytała czy to nadajnik, a ja stwierdziłam, że może stacja nadawczo-odbiorcza.
Powiedziałam jej, że jak mówi do mnie, to jest nadajnikiem, a gdy ja słucham, to jestem odbiornikiem.
A czasem stacja może i nadawać i odbierać. I my właśnie jesteśmy takimi stacjami.
Stacjami nadawczo-odbiorczymi.

Teraz, gdy chcę coś ważnego powiedzieć, mówię:
- Stacja nadawcza do Julii, odbiór.
A ona mówi:
- Słyszę cię, odbiór.
I wtedy ja mówię:
- Sprzątnij po zabawie, odbiór.
A ona:
- Robi się, odbiór.

I sprząta.

W te dni bez męża sprawiłam, żeby dziecko poczuło się ważne, żeby wiedziało, że jego uczucia i doświadczenia są dla mnie ważne. Chciałam, żeby wiedziała, że rozumiem ją w wielu sprawach, których doświadcza, a które nie są czasem przyjemne.

Pewnego dnia wyszła na dwór. W Warszawie mamy wychodzą z dziećmi, tu dzieci biegają bez mam...
Myślałam, że się nie przestawię, ale staram się zachować rozsądek i pozwalać Młodej na doświadczanie samodzielności. Stale patrzę przez okno i cieszę się, że bawi się na widoku.

Poprzednią nocą strasznie padało, porobiły się wielkie kałuże, raj dla dzieci.
Moje zadzwoniło domofonem i zapytało, czy może iść z dziećmi za blok.
- Hm, tak, możesz, nie na długo, cieszę się, że się zapytałaś czy możesz.
 I poszła. Już nie miałam na nią widoku z okna.

Za jakiś czas, zupełnie w sam raz słyszę dzwonek domofonu.
- Przyszłaś już?
- Tak.
- O, w samą porę, fantastycznie.
Wpuściłam ją na klatkę schodową, otwieram drzwi do domu.

Za trzy piętra mała buzia ukazuje się w drzwiach.
Od czubka głowy, po czubek butów uwalona w błocie.
Włosy mokre, ubranie mokre, buzia umazana błotem.
- Co się wydarzyło?
- Bawiłyśmy się przy kałuży. Naraz Martynka mnie podniosła i zaniosła na środek kałuży i tam puściła.

Brakło mi słów na ten widok. Spytałam czy nie było jej przykro, a ona powiedziała, że trochę było.  Zastanawiałam się czy lecieć do mamy Martynki na skargę, tylko że co kobieta jest winna zabawom dzieci... Pomyślałam, że sama porozmawiam z Martynką jak ją spotkam.

Rozbierałam Młodą w wannie, bo zostawiała za sobą pełno błota. Dziecko dało się domyć, kurtkę doprać. Na spodniach zostały plamy, nie szkodzi. Najważniejsze, to nauczyć moje dziecko, że nie jest czyjąś zabawką i nie może pozwolić, żeby ktoś tak ją traktował. Ona musi się szanować, wtedy inni też będą ją szanować.

W dalszym toku tej rozmowy padło stwierdzenie mojego dziecka:
- Bo ja jestem taka trusia. A wiesz kto to jest trusia mamo?

Ohhhhhhh, aż mi się serduszko ścisnęło na te słowa.
Ohh, wiem kochana kto to jest trusia.
Zmieniłyśmy temat jakoś spontanicznie, ale nie zapomniałam o trusi.

Dużo, dużo wcześniej moje dziecko opowiedziało mi taką historię:
- Wiesz, Zuzia zobaczyła, że otworzyłam ćwiczenie na złej stronie i robiłam nie to co pani kazała. Ja nie chciałam, żeby powiedziała pani, bo bym dostała inne światełko niż zielone. Przeprosiłam ją. A ona nie przyjęła przeprosin. Nie przyjęła. I poszła naskarżyć pani, ale ja byłam szybsza od niej i sama powiedziałam pani, że ona nie przyjęła przeprosin.

Widzicie ile w tej dziecięcej głowie jest do sprostowania? Ona przeprasza kogoś za to, że ktoś wtrynia nos w nie swoje sprawy. Zaczęłam wtedy opowiadać taką niby-bajkę. Zaczerpnęłam pomysł od Pana Piotra Fijewskiego "Jak rozwinąć skrzydła", to jest w dużej mierze o asertywności. Mówiłam o tym, że każdy gospodarz ma swój ogródek otoczony płotkiem i w tym ogródku ma wszystko co lubi, a po środku stoi dom, w którym ten gospodarz mieszka. Potem rozmawiałyśmy o tym, jak powinien się zachować sąsiad, gdy chce coś od gospodarza pożyczyć. I rozmawiałyśmy o różnych sytuacjach, gdy gospodarz chce pożyczyć i gdy nie chce pożyczyć. Gdy ktoś wchodzi do ogrodu i niszczy albo gdy ktoś pyta przez płotek, albo gdy wcale nie pyta. Potem jej powiedziałam, że taki ogródek ma każdy człowiek i że to jest przestrzeń, którą ten człowiek zajmuje, razem z jego różnymi rzeczami. A w środku tego ogródka jest sam człowiek ze swoim domem. Zuzia ma swój ogródek,a Julia ma swój ogródek. I powiedziałam jej, że ochrona swojego ogródka bez bycia dla kogoś niemiłym nazywa się asertywnością.
- Jak myślisz Julcia, czy Twoja książka z ćwiczeniami należy do ogródka Zuzi, czy do Twojego ogródka?
- Należy do mojego ogródka.
- Dlatego możesz grzecznie Zuzi powiedzieć, że dziękujesz za jej uwagę, ale sama zajmiesz się swoimi ćwiczeniami.

Trudno było Julcię przekonać, że nie miała za co przepraszać. Zdaje się, że pewne zachowania otoczenia prowokują ją do przyznania sobie winy nawet tam, gdzie jej nie ma. Będę wracać do tematu asertywności, myślę, że to bardzo ważne potrafić być asertywnym. A w związku ze stwierdzeniem "bo ja jestem taka trusia" wytoczę ciężkie działo w postaci psychologii poznawczo-behawioralnej Ćwiczenia 9.5 z ze str. 157 podręcznika "Umysł ponad nastrojem" Greenberga i Padesky. Ćwiczenie polega na wpisaniu przekonania "Jestem taka trusia" i następnie na spisaniu każdej sytuacji z życia, która temu przekonaniu przeczy.

Mam w pamięci jeszcze jeden podręcznik, który wiele mnie nauczył: Mazlish i Faber "Jak słuchać, żeby dzieci mówiły, jak mówić, żeby dzieci słuchały". O tym, że ten podręcznik pisze prawdę i dobrze radzi, przekonałam się dziś z całą mocą.

Moja Córka od kilku dni samodzielnie idzie do sklepu i ze swoich pieniędzy kupuje sobie coś słodkiego.
Poszła również dziś. Ubrała się, wzięła torebkę, portfelik i wyszła. Za jakiś czas jest z powrotem. Podnoszę słuchawkę od domofonu, a tu dziecięcy głosik mówi:
- Nie wystarczyło mi mamo. Musi być 5,20 a ja mam mniej.
Wchodzi na górę, wyszłam po nią aż na klatkę schodową. Mój okruszek wchodzi na górę, smutny i już z półpiętra mówi opisując swoje uczucia:
- Czułam się zawiedziona. :( :(

Przyjęłam jej uczucia, zaprosiłam do pokoju, żeby przejrzeć zawartość portfela i objaśnić jak to się oblicza wszystko. W portfelu znalazłam jeszcze 10 zł, o którym Julcia musiała zapomnieć. Powiedziałam jej, że 10 zł na pewno wystarczy. Poszła znów i tym razem wróciła uradowana, a ja dostałam opowieść, dzięki której moje dziecko będzie chciało poznać magię paragonów i reszt. A ja z przyjemnością jej to wszystko wyjaśnię.

Długo mogłabym jeszcze pisać.
Tych kilka dni było bardzo cennych.

Mąż wrócił dziś. Zobaczył jak dobrze się umiemy porozumieć, jakie szczęśliwe jest dziecko, jak skacze, tańczy, śmieje się, opowiada, przytula się. Jak reaguje na polecenia  - natychmiastowo. Gdy przez chwilę zostaliśmy sam na sam, powiedziałam, że widzi do czego doszłam przez kilka dni. Chciałabym go teraz do nas zaprosić. Chcę, żeby poznał reguły jakich się trzymamy, zasady, na których jest to oparte i wtedy dobrze nam będzie żyć we troje. Przytaknął. Dziś we troje myliśmy zęby, żeby Julcia nie czuła się samotna. Trzy minuty z krokodylem (klepsydra odmierza czas mycia zębów) to wieczność. Dużo przyjemniej, gdy jest się w wieczności z kimś, prawda? Od tej pory już będę myć zęby z nią, dopóki nie stwierdzi, że już nie potrzebuje mamy. :)

Na koniec historyjka z czasów, gdy Julcia była 3 lub 4 latką.
Stoimy we troje na przystanku autobusowym. Ja przytulona do męża, Julka w odległości 2 metrów od nas. Patrzymy na nią i a ja nadziwić się nie mogę temu co widzę.
Mówię do męża wskazując w jej kierunku:
- Zobacz, aniołek!
A Julcia myślała, że naprawdę widzę małego aniołka, zaczęła się rozglądać w jedną i drugą stronę wołając:
- Gdzie? Gdzie?

W ten majowy weekend znów była tym aniołkiem.
A ja chcę tego stanu na dłużej.
Poczułam spokój, pierwszy raz od bardzo dawna.
I widziałam w niej radość.

Dobranoc.

3 komentarze:

  1. Piękne... i mocno wierzę, że jak już skosztowałaś tego szczęścia, to będziesz go chciała coraz więcej, i że to pragnienie doda Ci sił, energii i wytrwałości w tych działaniach, bo jak widać warto! Jestem z Ciebie dumny! ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Krzyś. I dziękuję za wsparcie.

      Usuń
  2. Każdy czas poświęcony dziecku zaprocentuje dobrem. Waszym światem Waszą przestrzenią. Waszą wzajemną relacją. Jak wspaniale czyta się taki Twój wpis. :-)

    OdpowiedzUsuń