czwartek, 2 lutego 2017

"coś się samo wykluje"

No to się wykluło.

Wtorek. Poranek. Kawa, kalendarz, plan dnia.
Kotek psotek pobiegał, zjadł i poszedł do swej kociej toalety.
Kto nie chce czytać o kocich odchodach, niech ten fragment sobie daruje.
Słyszę, że szura, nie słyszę chrzęstu żwirku.
Aha, coś się dzieje poza kuwetą.
Biegnę.
No dzieje się, wytarła sobie pupinę o posadzkę i próbuje zakopać, co na niej zostało.
Idę zmoczyć szmatkę i wziąć się za sprzątanie.
Kicia natomiast przesunęła się dalej, żeby nie przeszkadzać i zabiera się za mycie siebie.
Podnosi nogę, przygląda się i widzę, że coś nie gra.
No nie gra, bo do ogona przyklejony ma kawał rzadkiej kupy.
Rewelacja.
Zgodnie z kocią logiką przecież nie wyliże tego, bo za dużo :D :D :D, no to dawaj wycierać się o podłogę.
Zatrzymałam ją w pół gestu, bo chciałam ją złapać, no ale kot to nie pies, więc złapać się nie dał, za to zaczął uciekać.
W tym momencie miałam już brudną podłogę w salonie, brudną kanapę i nie wiem, co by jeszcze się ubrudziło, gdyby to, że ją wreszcie złapałam.
Sprawdziłam stan pod ogonem, zakwalifikowałam do mycia.
Wsadziłam kota pod kran.
Wiemy, jak większość kotów kocha wodę.
Dawaj wyrywać się, drapać, wykręcać w precel.
Odwinęła się zręcznie, wbiła mi pazury w plecy i się próbuje wyciągnąć siłą swoich mięśni.
Bolało, ale nie dałam się, bo gdybym ją wypuściła, to nie wiem gdzie bym tej kupy potem jeszcze szukała.
Rezultat działań był taki: kot umyty, ja mokra od głowy do stóp, upaprana wiadomo czym, podrapana i zgrzana w wyniku walki.
W domu zapach świetny i cały dom do mycia.
Zrzuciłam mokre ubranie, w samych gaciach usiadłam na kanapie.
No to mam co robić...

Naraz: ding dong!
Ło matko, no w świetnym czasie.
- CHWILA!
Ubieram się w trybie ekspresowym. Ding dong!
- CHWILA MÓWIĘ!
Otwieram drzwi:
- Dzień dobry, jestem z administracji, sąsiad z dołu zgłosił zalanie, ustalamy przyczynę.
- Wspaniale, zapraszam. Zapach, który się unosi to świeża kocia kupa rozsmarowana po całym domu, ale da pan radę, proszę bardzo.
U mnie sucho, u sąsiadów sucho, no to dawaj kręcić zaworami.
Zakręcił u mnie - nie leci u sąsiada.
Odkręcił u mnie - leci u sąsiada.
Wniosek?
- Pękła rura w pani ścianie, trzeba się do niej dowiercić i ją wymienić.
Będzie to na pani koszt.
- Oooo, jak miło :) . Dziękuję za te wspaniałe wieści.

W Tygodniu Próbowania Czegoś Nowego wypróbuję, jak to jest mieć pękniętą rurę w ścianie, zalewać sąsiada od 10 dni, mieć rozwalane pół łazienki i wymianę usterki na własny koszt :D .
Spróbuję też kontaktu z ubezpieczycielem w celu uzyskania zwrotu kosztów naprawy usterki.
No wykluło się samo, nie? Tyle nowości! Mój pierwszy raz w tak wielu sprawach!

Do sklikania! :)