niedziela, 26 listopada 2023

Niedziela - znów weekend

 Chyba end a nie weekend. 

Jutro do pracy, a dziś ściśnięty żołądek.  

Co dzieje się z mózgiem, że percepcja czasu jest taka, hmm, że mknie jak oszalały. Te zegary jakoś przyspieszyły. Patrzę raz - ósma, patrzę drugi raz - jedenasta. Za chwilę będzie ciemno - toć to koniec listopada. 

Co dziś zrobiłam?  
Martwiłam się o świcie, potem poszłam morsować - lokalnie -2 Celsjusza. Po powrocie wskoczyłam do gorącej kąpieli czytać pamiętnik celem przejścia przez niego zanim go zniszczę. 

Czytam rok 2003 - moje niesamowite zakochanie w pewnym kapralu S. z buzią śliczną, uśmiechem z bajki, czystym serduszkiem, umysłem wierzącym w ideały. Był niższy ode mnie o głowę, bo ja wysoką dziewczyną jestem. Czytam słowa mamy, że tak nisko upadłam, że spotykam się z jakimś łosiem o głowę niższym... Ała. Wyrzucam, do widzenia. Wyrzuciłam i jego ze świata, i siebie w sumie. Smutno mi się zrobiło. Dużo smutnych chwil ma ten pamiętnik, ten i wszystkie inne. Patrzę wstecz, a emocje ożywają, ciemność przychodzi. A z perspektywy czytam przecież. 20 lat - i dużo i mało. 

Kapral S. pisał do mnie piękne wiersze, smsy, pamiętał o moich egzaminach i wspierał ze wszystkich sił, pisał, że urodził się po to, żeby mi służyć. I służył. I tęskniłam za nim, gdy go nie było blisko i czułam się spokojna, gdy był. Moje serduszko lgnęło do niego i tęskniło za nim i cieszyło się niezmiernie, gdy go widziałam. Pewnie to co zaraz napiszę nie jest dojrzałe związkowo - czułam się przy nim jak dziecko, mała dziewczynka, tak bezpieczna i zaopiekowana, otulał mnie spokojem. Tak, był niższy o głowę, ale cudowny całościowo. Pożegnałam go, bo będąc z nim przynosiłam wstyd mojej mamie... Bo był niższy o głowę. Czy żałuję? Nie wiem. Życie obrało dla mnie swoje kierunki, płynęłam jak liść. Byliśmy chyba naiwni wiarą w taką czystą miłość, za krótko było, żeby to wypróbować. Fantazje o ideałach, aniołach, miłości nas pochłonęły. A raz była tęcza, tak potężna, weszliśmy na górkę, a tam takie widowisko, od ziemi do ziemi, jak brama jakaś magiczna. Zaparło mi dech, a on był obok i  to wszystko było jak z bajki. 

16 czerwca 2003 roku miałam wrażenie, że jedyną osobą jaką mam na całym tym świecie był Kapral S. - chłopak niższy o głowę. Był ze mną bardzo blisko psychicznie, nie wiem jak taką bliskość nazwać. Wspierał, czuł, wiedział, rozpalał ogień wiary, że dam radę, że się uda, wiedziałam, że ze mną jest i mogę iść do niego i z sukcesem i z porażką i jego ramiona będą otwarte i wtulę się i pocałuje mnie w czoło i będę spokojna, szczęśliwa. Był słoneczny, uśmiechnięty, wrażliwy i miał dla mnie dużo ciepłych słów, łagodności, serdeczności i śmiechu. Inni ludzie, choć bliscy - najbliższa rodzina - nie byli ze mną tak blisko. Jak to się robi, żeby być? 

"Dasz sobie radę", "Wszystko będzie dobrze", "Nie martw się, następnym razem się uda" - tylko nie rzucone na odczepne, bo to się po prostu czuje, gdy ktoś łata relację takimi zwrotami bez głębi, bez tej bliskości, która z tych słów robi podstawę wiary w to, że rzeczywiście dam sobie radę, wszystko będzie dobrze, jak nie tym razem, to następnym, "jesteś jak kot, który zawsze spada na cztery łapy, nie jesteś sama, jestem z tobą".  

Dobrego dnia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz