poniedziałek, 25 lutego 2013

Nadal o sześciolatkach w szkole.

Znalazłam super list od rodzica w internecie - tutaj.
Kopiuję i cytuję aby rozpropagować.

"Jeśli za kilka miesięcy będę zmuszona zadecydować, w tej arcyważnej dla mnie i mojego dziecka sprawie, interes miasta, gminy i państwa będę brała pod uwagę w takim samym stopniu jak miasto, gmina i państwo mój. Czyli, jak łatwo się domyślić, będzie on na szarym końcu listy - Czytelniczka komentuje kampanię dotyczącą sześciolatków.
Jestem mamą tegorocznej sześciolatki. Lektura tekstu Szkoła czy przedszkole? Ostatnie kuszenie sześciolatków uświadomiła mi, że niestety spóźniłam się z apelem do władz ministerialnych i samorządowych, by w trosce o podatników zaoszczędzili pieniądze przeznaczone na kolejną kampanię społeczną, mającą na celu przekonanie rodziców, by posyłali swoje sześcioletnie dzieci do szkoły.

Pieniądze przeznaczone na cele tej kampanii zostały (i pewnie jeszcze zostaną) najzwyczajniej w świecie wyrzucone w błoto, bo żaden zdrowy na umyśle rodzic, który troszczy się o swoje dziecko, nie podejmie decyzji o jego przyszłości, opierając się na tym, co usłyszy w mniej lub bardziej udanym spocie telewizyjnym, czy przeczyta w takim czy innym artykule.

Nie wiem, dlaczego naszym władzom się wydaje, że ktoś może uwierzyć, iż w tej reformie chodzi o zapewnienie dzieciom warunków lepszego (?) rozwoju intelektualnego w szkołach. Wszyscy doskonale wiemy, że tu chodzi tylko i wyłącznie o interes miasta, gminy i państwa, które najpierw zaoszczędzą na kosztach utrzymania sześciolatków w przedszkolach, a potem będą miały pracowników o rok dłużej na rynku pracy. Jeśli za kilka miesięcy będę zmuszona zadecydować, w tej arcyważnej dla mnie i mojego dziecka sprawie, interes miasta, gminy i państwa będę brała pod uwagę w takim samym stopniu jak miasto, gmina i państwo mój. Czyli, jak łatwo się domyślić, będzie on na szarym końcu listy.

Co poza straszeniem tłokiem?

Ale wracając do treści artykułu pani Szpunar i zawartej w nim informacji, że "Kraków chce, by rodzice wahający się, kiedy posłać dziecko do szkoły, mieli okazję poznać ich potencjalną wychowawczynię". Pomysł wprost fenomenalny! Mam tylko pytanie, czy będzie to szło razem z gwarancją pani wiceprezydent Okońskiej-Walkowicz, że ta wychowawczyni, którą moje dziecko polubi, a może nawet pokocha (tak, dzieci bywają bardzo emocjonalne, jeśli ktoś nie byłby w temacie), za rok nie stanie się kolejną ofiarą "racjonalizowania kosztów w oświacie" - tak, jak to miało u nas miejsce w tym roku z przedszkolną panią wychowawczynią?

Nie wiem, jakie będą inne genialne pomysły, ale czekam z niecierpliwością, bo magistraccy urzędnicy zaiste będą się musieli wykazać ogromną kreatywnością (może nawet ktoś zasłuży sobie na premię?), żeby przekonać nieprzekonanych, czyli jakieś 90 proc., czymś innym niż tylko straszeniem tłokiem w klasach za rok.

Dzieci nie są na to gotowe

 Z tego, co mi wiadomo, zaledwie dwoje rodziców dzieci (w tym ja) z 25-osobowej grupy przedszkolnej mojej córki zastanawia się nad posłaniem dziecka wcześniej do szkoły. Znamy bowiem swoje dzieci i widzimy, że w znakomitej większości nie są jeszcze na to gotowe. Nie w sensie intelektualnym, ale ich emocjonalność, brak umiejętności dłuższego skupienia uwagi, przeważająca nad chęcią do nauki chęć do zabawy, zwyczajnie nie kwalifikują ich do szkoły. Nawet jeśli, jak twierdzą nauczyciele klas początkowych, pierwsza klasa jest obecnie bardzo łagodnym przejściem z przedszkola do szkoły."



Nie cytuję końca listu, bo nie zgadzam się z opinią, że nauczyciel przedszkolny oceniający dziecko jest wolny od nacisków, żeby pchać do pierwszych klas ile wlezie. Nasza Julka dostała "przepustkę" do pierwszej klasy, mimo, że wołami było napisane: "Nieadekwatne reakcje emocjonalne". Po przetrawieniu tematu sądzę, że to jest powód, żeby odradzać wejście w świat szkoły i obowiązków.

A no właśnie: www.rp.pl/artykul/10,984448-Promocja-obnizonego-wieku-szkolnego--Bunt-przedszkolanek.html

2 komentarze:

  1. Kiedy dziecko zostanie wysłane do szkoły to powinno zależeć od jego rozwoju, czy jest już na to gotowe, jedno da sobie radę jako sześciolatek, inne jako siedmiolatek. Szkoda, że jak ja byłam mała, to rodzice nie posłali mnie rok wcześniej do szkoły.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przecież nie wszystkie dzieci rozwijają się w tym samym tempie. Niektóre 6 latki, po prostu nie są gotowe do szkoły. Niektóre w wieku 7 lat mają z tym nie lada problem. Jako dziecko szkołę lubiłam, ale szczerze powiedziawszy to naukę pisania wspominam z traumą do dzisiaj

    OdpowiedzUsuń